Nie miałam wielkich oczekiwań co do tego weekendu. Chciałam go sobie tak z grubsza przeleżeć. Z kocykiem i z kotkiem. Miałam już nawet wybrany serial.
A potem Adrian oznajmił, że wygrał w Eurojackpot.
- Najdroższa. Zabieram cię na wakację marzeń. – tak do mnie mówi, stając w progu z wypiętą piersią tudzież wciągniętym brzuchem. Całkiem jak nie on. Aż się zlękłam zrazu.
- Przecież dopiero wróciliśmy z Dziwnówka.
- ZAPOMNIJ O DZIWNÓWKU, DZIEWCZYNO! WYGRAŁEM W EUROJACKPOT! LECIMY DO HISZPANII! SAMOLOTEM!
- Samolotem? Jak prawdziwi... ci no... ludzie?
- Tak, jak ludzie. Pakuj się.
- Jakie „pakuj się”? A kotki? I pies?
- Już wynająłem opiekunkę dla nich, niczym się nie martw.
Mój chłop zmienił się w jakiegoś macho. Przecież jego nigdy tak nie nosi. Może ma gorączkę?
- Adrian. Powoli. Usiądź. Opowiedz mi wszystko po kolei. Jak to się stało, że wygrałeś w Eurojackpot? Przecież ty nie grasz w to.
- No niby nie gram, ale ostatnio narzekałaś, że nigdzie nie wyjeżdżamy, że tylko praca i praca i że chciałabyś kiedyś pojechać na takie prawdziwe wakacje życia...
- Tak sobie tylko gadałam.
- ... no i wracam z pracy i po oczach uderzyła mnie reklama z hasłem „Doświadczaj więcej”. To myślę sobie – to jest właśnie to czego nam potrzeba.
- I jak się w to gra w ogóle. Jakieś liczby skreślałeś?
- Tak, wybrałem 5 liczb z 50 i 2 z 12, zresztą nieważne, ważne że wygrałem! LECIMY NA WAKACJE!
***
Wylatujemy z samego rana. Na pokładzie Adrian, całkiem jak nie on, kupuje przekąski i napoje dla nas obojga. Nie za dobre, jak to w samolocie, ale za to jakie drogie! Trzeba jeść, bo zapłacone. Na miejscu wszyscy nasi towarzysze podróży wbijają w autobus, ale nie my. Dla nas Adrian zamawia taksówkę, abyśmy podróżowali „jak ludzie”. Oczywiście kierowca-wariat, ale to już taki mój fart życiowy, więc nic innego się nie spodziewałam.
Przybywamy na miejsce. Słońce. Plaża. Leżak przy leżaku, każdy płatny. A ludzie narzekają na parawaning nad Bałtykiem. Ale nie jest to problemem dla mojego casanovy – on wynajmuje trzy od razu, jeden „na wszelki wypadek”. Nie wiem, może na zbłąkanego wędrowca. Na tych leżakach to zresztą długo nie bawimy, bo zaraz lecimy na obiad. A tam all inclusive, więc, jak łatwo było przewidzieć, jemy po brzegi i jeszcze bierzemy po ciachu na drogę. Trzeba mieć siłę, żeby leżeć nad basenem, który teraz mamy w planach. Ach! Tak to można wypoczywać. Słońce, woda, słodkie nieróbstwo, nieludzko głośno puszczona muzyka z baru, ale nic! Ja nie narzekam! Mój ukochany się mną zajął, zabrał mnie na wakacje i ja to doceniam. Wypoczywam tu zawzięcie. NAWET FAJNE TECHNO, po godzinie już prawie go nie słyszę. Oczywiście jak tylko się przyzwyczajam, to Adrian wyrywa mnie z tego stanu, bo czeka nas rejs motorówką. A potem zwiedzanie...
Wieczorem mam ochotę się bachnąć na nasze piękne łóżko w apartamencie i zaznać trochę ciszy i spokoju, ale Adrian nie przewiduje najwyraźniej ani ciszy ani spokoju. Planuje natomiast NASTRÓJ i ROMANTYCZNOŚĆ. Kiedy on ostatnio był romantyczny? Trzeba korzystać!
Idziemy na kolację przy świecach. I przy homarach. To znaczy on zamawia te homary, a ja nie chcę być gorsza i udaję, że nie patrzyłam na menu z pizzami, więc też biorę jakieś owoce morza nazwane w nieludzkim języku. Są dokoładnie takie, jak sobie wyobrazałam. Niesamowite co muszą jeść bogaci ludzie. Nie dam rady tego przełknąć.
- Nie smakuje ci? – pyta Adrian z troską w głosie.
- Nieee... Taaak... Tylko się tym obiadem objadłam...
- Ja też, chodźmy spać może.
- Taaak!
- Jutro musimy wcześnie wstać, bo mam cały dzień zaplanowany...
- Adrian...
- Tak?
- Czy my musimy wydać od razu wszystko, co wygrałeś? Może wróćmy do domu, zamówmy pizzę a resztę pieniędzy włóżmy na bezpieczną lokatę, albo coś...
- JEJU, TAK! Nie chciałem marudzić, bo myślałem, że się dobrze bawisz w tym całym przepychu. Wracajmy.
- Do kotków.
- I psa.
- I psa.